Początek historii z
wielkim formatem miał miejsce na zajęciach Jarka Dulęby. To człowiek, który jest
w stanie zrobić zdjęcie wszystkim, i nie przesadzam! To dzięki niemu i na jego
zajęciach opanowałem podstawy obsługi kamery wielkoformatowej, i nie tylko - także całą drogę od poprawnego naświetlania po wywoływanie.
Taki był poprzedni
rok szkolny, obecny rozpoczął się (przynajmniej dla mnie) od pleneru i zajęć z Pawłem
Syposzem. Tym razem mieliśmy okazję poznać bliżej inny system kamer (Sinar),
inny sposób naświetlania (ISO ustalane na podstawie rozpiętości natężenia
światła scen fotografowanych) po wywoływanie negatywu (system BTZS) - czyli zachodni
punkt widzenia na fotografie wielkoformatową. Zajęcia okazały się początkiem
samodzielnych prób i dzięki Pawłowi i jego radom oraz pomocy, jakoś wystartowałem.
Wpadłem na pomysł
wypożyczenia szkolnego CAMBO na okres świąt - dzięki Panu Maćkowi Urlichowi i
Panu Dyrektorowi udało się - żeby na spokojnie spróbować sfotografować kilka scen,
na podstawie wskazówek od Pawła i Jarka. Oczywiście, nie było tak bajecznie jak
się spodziewałem. Na początek zdałem sobie sprawę że CAMBO waży około
30 kg, razem ze statywem, i to trochę utrudnia całą zabawę - na pewno na szyję się tego nie powiesi. Przed złapaniem za aparat wiedziałem, że trzeba być pewnym co chce się fotografować. Planowałem, jaki chcę kadr, jakie może być
światło - czy szybko będzie się zmieniać, czy będzie pochmurno, czy to, co chcę sfotografować jest w stanie
wytrzymać bez zmiany miejsca przez około 20 minut (tyle mi zajęło naświetlenie
pierwszej błony) itd. Jeżeli ktoś ma samochód i chce robić zdjęcia w łatwo
dostępnych miejscach to ma problem z głowy, ale jeżeli nie, to będzie
ciężko - dosłownie. Na dokładkę jeden z obiektywów, 310 mm, ma inną podziałkę
czasów naświetlania niż światłomierz i wtedy wychodziłem z założenia, że
lepiej prześwietlić niż nie doświetlić (oczywiście pewnie można przeliczyć ;)). Co
do ustawiania ostrości, kadrowania, ze zdjęcia na zdjęcie wychodziło coraz
szybciej. Utrudnieniem jest osłona - widać tylko to co jest
na matówce, a z rozmieszczeniem pokręteł już niestety jest ciężko.
Po naświetleniu, a jeszcze nie wspomniałem o ładowaniu kasetek - raz zapomniałem o telefonie w kieszeni i od tamtej pory dwa razy sprawdzam i to chyba tyle co do samego ładowania - trzeba pamiętać o znakowaniu wszystkich ścianek kasetek, zwłaszcza jak masz ich kilka i jedną torbę. Ja akurat mam trudności z pamiętaniem, która kasetka jest naświetlona, a która nie, więc taśmy i kartek nie żałowałem. Po naświetleniu czas na wywoływanie. Niektóre negatywy które były niedoświetlone (tak to jest, jeżeli się kupi błony o czułości 100 ISO i trafi się pochmurna pogoda - obiektyw o przesłonie f/8 - bądź tu mądry i zrób nieporuszony portret), bo niedoświetlałem je o trzy przesłony z myślą - "w trakcie wywoływania przewołam i coś się wyciągnie". Okazało się, że trzy minuty to za mało, przy temperaturze 20 C. Wnioski są takie - trzeba dobrze poznać materiał ,na którym chce się robić zdjęcia - albo mieć dobrego kolegę, który się zna na rzeczy i podpowie.
Następny etap to
wywoływanie w całkowitej ciemności. Starałem się przygotować wszystko tak, żeby
było jak najmniejsze prawdopodobieństwo pomylenia się - przy około piątym
podejściu można mówić o sukcesie. Ustaliłem pewien schemat czynności i jak
na razie się sprawdza. Może niektórzy nie potrzebują tylu przygotowań, ale ja
się często mylę, więc trzeba znaleźć swój własny sposób.
Podsumowując moją wyprawę doszedłem do wniosku, że różnica między fotografią małoobrazkową a wielką jest ogromna - przynajmniej dla mnie. Zaczynając od przygotowań - wybrania tematu, przeanalizowania sceny itd., po wyciągnięcie błony z tuby, mija znacznie więcej czasu. Każda próba naświetlenia błony, tak jak założyliśmy przed załadowaniem kasetki, nie zawsze jest taka jakbyśmy chcieli. W tym wypadku przypadek - element który decyduje czy fotografię można nazwać fotografią, czy tylko fajnym zbiegiem okoliczności albo jednym szczęśliwym trafem na sto - jest zmniejszony do minimum (no chyba że ktoś ma sporo kasy i czasu). Oczywiście nie chce być zrozumiany źle, nie mówię, że fotografowanie małym obrazkiem to przyciskanie spustu bez opamiętania, a wielkoformatowa jest tak super i zdjęcia robią się same, ale to ta świadomość czasu i tego, że mamy tylko jedno przyciśnięcie (w dobrym wypadku dwa, więcej - zależy ile mamy kasetek) powoduje, że angażujemy się bardziej. Obraz jest dopracowany i o tyle cenniejszy, o ile więcej poświęcamy czasu na jego powstanie - to jest wyjątkowe.
tekst i zdjęcia: Kamil Syczuk / afa / II stacjonarne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.